Projektant wnętrz = wybieranie poduszek? Nie do końca.

To, czym naprawdę się zajmujemy, rzadko trafia do folderu ze zdjęciami. Nie wygląda efektownie na Instagramie, nie da się tego łatwo pokazać w jednym kadrze. A szkoda – bo to właśnie ta część naszej pracy najczęściej decyduje o tym, czy we wnętrzu będzie się dało dobrze żyć. Nie pięknie wyglądać. Nie imponować. Tylko żyć – codziennie, wygodnie, spokojnie. I o tym jest ten tekst.

we.make
calender-image
September 5, 2025
clock-image
6 minut
Blog Hero  Image

Kiedy mówimy, że projektowanie wnętrz trwa minimum pięć, sześć, a czasem dwanaście miesięcy, reakcje bywają bardzo podobne:„Ale co Wy tam tyle robicie? Przecież to tylko mały dom! Architekt zaprojektował go w 3 miesiące!”

Rozumiemy. Z zewnątrz wszystko wygląda dość prosto: są ściany, trzeba ustawić meble, dopasować kolory, wybrać parę lamp. Ktoś może doradzi, ktoś pomoże zamówić. Reszta to przecież kwestia gustu, nie?

No właśnie nie!
Projektowanie wnętrza – w naszym rozumieniu – to proces, który zaczyna się długo przed wyborem czegokolwiek. Długo przed pierwszą próbą kolorów, przed dylematem czy wybrać naturalny dąb, czy może jednak jesion.
Zaczyna się od słuchania. I od porządkowania chaosu.

Blog Image

Każdy projekt zaczyna się od nieuporządkowanej mieszaniny rzeczy:
przyzwyczajeń, lęków, dziecięcych wspomnień, sprzętów z poprzedniego mieszkania, marzeń z Pinteresta i codziennych rytuałów, których czasem sami nie zauważamy.

Rozmowa, którą prowadzimy z klientami na początku, nie dotyczy kolorów ścian.
Dotyczy tego, jak wyglądają ich dni. Gdzie kładzie się klucze. Kto pierwszy wstaje. Ile czasu spędzacie razem, a ile osobno. Jakie macie plany jako rodzina - za rok, za dwa, za dziesięć. 
Część z naszych Klientów oczekuje potomstwa, inni oczekują aż ich potomstwo wreszcie wyjedzie na studia. Jeszcze inni tworzą szczęśliwe pary bez planów na powiększanie rodziny. Za każdym razem coś innego.
To z tych pozornie różnych i niepoukładanych rzeczy, wspomnień i planów rodzi się projekt – nie gotowy produkt, tylko koncepcja, która musi w sobie pomieścić funkcję, estetykę, rytm życia i przyszłość.

Od tej koncepcji zaczyna się wszystko, ale ona sama nie wystarczy.
Trzeba ją rozebrać na części pierwsze – przełożyć na rysunki, schematy, światło, instalacje, strefy, detale.
I w tym momencie każdy kolejny wybór zaczyna wpływać na następny.
To efekt kuli śnieżnej, z którym trzeba się zaprzyjaźnić.

Potem przychodzi czas na dokumentację – i to już nie jest „estetyczna część” pracy.
Tworzymy dziesiątki rysunków technicznych: dla elektryków, dla stolarzy, dla wykonawców instalacji, dla płytkarzy, oświetleniowców i innych specjalistów.
Równolegle powstają zestawienia, tabele, specyfikacje, opisy, numeracje, ilości i warianty.

Nie dlatego, że lubimy Excela (bo prawda jest taka, że nie lubimy!)
Tylko dlatego, że ten projekt ma się zmaterializować – w konkretnym miejscu, w określonym czasie, z pomocą ludzi, którzy nie uczestniczyli w żadnej z wcześniejszych rozmów.
I wszystko muszą wiedzieć. A dokładniej - powinni wiedzieć wszystko co dla nich konieczne.

Z czasem zaczynasz też myśleć inaczej.
Nie tylko o tym, jak coś wygląda, ale jak działa, psuje się, starzeje, wymaga dostępu, serwisu, miejsca na oddech.

Myślisz o tym, że rozdzielnia elektryczna musi być dostępna, że do routera trzeba się czasem dostać, że syfon trzeba opróżnić, a domu oprócz ubrań w szafach są również ubrania do wyprania i je trzeba gdzieś schować. Ale jak się je schowa - to potem trzeba je wygodnie wyciągnąć i się nimi równie wygodnie zająć.

Myślisz o tym, że materiały mają swoje ograniczenia: maksymalne wymiary, minimalne grubości, reakcję na światło, problemy z obróbką. Że urządzenia trzeba serwisować, że światło ma temperaturę barwową i że warto, żeby ta sama panowała w całym wnętrzu.

Myślisz o tym, czy da się wnieść pianino. Czy duża płytka pod prysznic -czy ona na pewno zmieści się na klatce schodowej? A jeśli nie – czy da się to zrobić dźwigiem?

To nie są niuanse. To są rzeczy, które decydują, czy projekt będzie możliwy do zrealizowania.

Każdy projekt to domino. Nie da się przestawić jednego elementu bez poruszenia całej układanki.

W tym momencie pracy nie tworzymy już „wizji”.
Zaczynamy myśleć jak inżynierowie: gdzie przebiega przewód, jak wysoko kończy się zabudowa, co się dzieje, gdy ściana spotyka się z drzwiami, a listwa z ościeżnicą.


Wizualizacje są – oczywiście – ale nie jako cel, tylko jako narzędzie.

To też moment, w którym organizujemy spotkanie materiałowe – coś w rodzaju kulminacji wcześniejszych rozmów.
Na stole lądują dziesiątki próbek. Porównujemy faktury, kolory, odcienie, próbujemy zestawić to, co funkcjonalne, z tym, co piękne.

Nic tu nie jest przypadkowe. Nic nie jest z katalogu, bo okazuje się, że odcień tego samego materiału w katalogu lub na stronie internetowej nie jest nawet zbliżony do tego jaki jest w rzeczywistości.
I nic nie istnieje osobno - wszystko łączy się ze wszystkim.

Blog Image

A potem przychodzi ofertowanie, kalkulowanie, dopinanie szczegółów z naszymi wykonawcami.

Na tym etapie wiele decyzji zapada poza klientem.
To my rozmawiamy z wykonawcami, tłumaczymy, uzgadniamy, upraszczamy, zmieniamy, jeśli trzeba.
Z klientem widzimy się w momentach kluczowych – gdy trzeba zatwierdzić wariant, podjąć decyzję, coś przemyśleć.
Ale nie przeciążamy.

I właśnie dlatego wielu klientów mówi potem:
„Nawet nie wiedzieliśmy, że było tyle tematów do ogarnięcia”.

Bo nie wiedzieli.
Bo nie musieli wiedzieć.

Czy to wszystko zajmuje sześć miesięcy?
Tak. I to wręcz minimum, bo najczęściej trwa dłużej.

Bo nie tworzymy gotowych odpowiedzi.
Bo każda decyzja wymaga czasu, kontekstu, testowania.

Bo to nie tylko projekt.
To próba stworzenia warunków do dobrego życia – z uwzględnieniem stylu, rytmu, logistyki, wygody i świata zewnętrznego, który rzadko współpracuje tak, jakbyśmy chcieli.

Nie jesteśmy tu od „ładnego efektu”.
Jesteśmy od tego, żeby ten efekt dało się zbudować – i w nim mieszkać.